Kick, czyli jak nie należy robić filmów

Dawno temu, podczas kolejnych obchodów święta Diwali w Krakowie, odbyła się projekcja filmu Raja Hindustani (Dharmesh Darshan, 1996), wzbudzając bardzo duże zainteresowanie, w tamtych bowiem czasach Bollywood nie był jeszcze w Polsce popularny. Kiedy podczas seansu zaśmiewaliśmy się ze znajomymi do łez z finałowej sceny przerzucania się noworodkiem

(kto widział film, ten wie, że nie da się tego oglądać spokojnie), siedzący niedaleko starszy mężczyzna zwrócił nam uwagę, że powinniśmy okazać więcej szacunku obcej kulturze.

Miły pan prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy, że w ten sposób to on przejawił brak szacunku dla kultury, której, wydawałoby się, tak żarliwie bronił. W poczuciu wyższości założył z góry, że niedopracowane i śmieszne elementy nie wynikają z warsztatowych niedociągnięć, jakie mogą się przytrafić każdemu, tylko są charakterystyczne dla świata, z którym zetknął się być może po raz pierwszy. Postawa taka jest, niestety, dość charakterystyczna, zwłaszcza w stosunku do kultur, o których obserwator ma nikłe, bądź oparte na stereotypach pojęcie i często nie zdaje on sobie sprawy, że zbytnia wyrozumiałość może być tak naprawdę krzywdząca.

Dlaczego pouczenie obecnego na wspomnianym seansie pana nasuwa się podczas oglądania Kick (Sajid Nadiadwala, 2014)? Będąc dziełem kręconym między innymi w Warszawie, film ten z pewnością zainteresuje polskich widzów i może nie tylko zostać przez nich potraktowany łagodnie, ze względu na obowiązek zrozumienia obcej kultury, ale prawdopodobnie utrwali przy okazji pewne obiegowe opinie na temat kina indyjskiego, powstałe między innymi dzięki polskim dystrybutorom, stawiającym kwestie finansowe ponad jakość. Zalewające polski rynek filmy, dodawane głównie (choć na szczęście nie zawsze) do kobiecych magazynów, to podrzędne, nierzadko błędnie, naprędce przetłumaczone z angielskiego produkcje, które zagościły w świadomości przeciętnego odbiorcy jako typowe. Szkoda, że stereotyp ten zostanie potwierdzony, Kick jest bowiem filmem wyjątkowo nieudanym i to wcale nie ze względu na obecność w Polsce angielskiego, piętrowego autobusu i samochodów z kierownicami po niewłaściwej stronie, dwóch Stadionów Narodowych, czy nawet gadającej gazety, co można do pewnego stopnia zrozumieć (no, może poza gazetą). Przede wszystkim jest to jednak dzieło nieprzemyślane, źle napisane i nieudolnie zagrane, czego już wybaczyć tak łatwo się nie da.

Opowieść o poszukującym przygód Dewim (Salman Khan), który nagle przeobraża się w przestępcę, to tak naprawdę trzy filmy o różnych konwencjach, nieumiejętnie połączone w jedną całość. Pierwszy z nich utrzymano w formie pastiszu, co jest manierą dość często spotykaną w popularnych filmach indyjskich ostatnich lat. Niestety, twórcy rzadko zdają sobie sprawę, że nakręcenie filmu, który nawiązuje do własnej historii i umiejętnie bawi się wypracowaną wcześniej formą jest zadaniem niełatwym i tylko niewielu udaje się ta sztuka (wspomniałam o tym przy Go Goa Gone). Po raz kolejny prezentują więc zlepek nieprawdopodobnych, przerysowanych gagów (włącznie z bąbelkami, unoszącymi się z ust pijanych mężczyzn), których zadaniem miało być wzbudzenie sympatii do zwariowanego głównego bohatera, ale które irytują i nie przekonują do tej infantylnej postaci. Nawet miłość poważnej i zrównoważonej Śainy (Jacqueline Fernandez) pozostaje nieautentyczna, mimo że dziewczyna odkrywa, iż jej wybranek jest tak naprawdę nieprzeciętnie inteligentny, o czym świadczy ogromna ilość dyplomów zdobiących ściany jego domu. Informacja ta wyraźnie została jednak dodana na siłę, ponieważ nic w zachowaniu bohatera nie wskazuje na inteligencję, co może być wynikiem nieumiejętnie napisanego scenariusza, bądź braków w grze aktorskiej Salmana Khana. Równie ciężko, jak w inteligencję bohatera, jest uwierzyć w to, że genialny Dewi to „porządny chłopiec”. Trudność ta zaznacza się zwłaszcza w scenie, w której spotyka się on z ojcem ukochanej i, nie okazując starszemu mężczyźnie najmniejszego szacunku, bezlitośnie sobie z niego drwi (miało być śmiesznie, wypadło żałośnie). Bohater jest też obrońcą zaczepianych w kawiarni dziewcząt, chociaż zdaje się przy tym nie zauważać, że sam zaczepiał Śainę, która nie życzyła sobie jego towarzystwa. Wreszcie porzuca nagle ukochaną, bo dochodzi do wniosku, że za bardzo ograniczała jego potrzebę swobody i narzucała mu trudny do zniesienia sposób na życie.

Drugi film, wchodzący w skład Kick, jest najbardziej udaną częścią; bohater nareszcie jest tutaj sobą, a widz ma prawo nie darzyć go sympatią, zwłaszcza, że zupełnie nie pojmuje jego pobudek. Wątek miłosny zostaje nagle zapomniany i nie pomaga nawet scena zdjęcia przez Śainę okularów, bez których poważna pani psycholog w jednej chwili przeobraża się w seksowną, śmiało sobie poczynającą w tańcu kusicielkę. Niewrażliwy na wdzięki Śainy Dewi oszukuje ją jednak, a dziwne zachowanie wobec bohaterki nie zostaje wyjaśnione i tak naprawdę widz nie dowiaduje się czy młody mężczyzna czuł coś do dziewczyny, ale porzucił ją w imię wyższych ideałów, czy rzeczywiście prośba o ustatkowanie się tak bardzo go uraziła, że wymazał ją całkowicie z pamięci. Nie mogąc się zdecydować czy ich bohater jest pozytywny czy nie, albo chcąc zaskoczyć widza, twórcy postanowili zatem dokleić do swojego, już i tak rozlazłego dzieła, trzecią, sentymentalną część, która wyjaśnia, że złe uczynki Dewiego są tak naprawdę podyktowane bardzo wzniosłymi pobudkami. Część ta przyjmuje tak łzawą formę, że nie tylko nie przekonuje ona widzów, ale zdaje się nie przemawiać też do samego Salmana Khana, który staje się, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej nieudolny, a dziełu nie pomaga już nawet ten, pełen niespodzianek, gwałtowny zwrot akcji. Prawdziwe filmowe zaskoczenie nie polega na ukryciu całej prawdy przed widzem i nagłym przeniesieniu go w inną rzeczywistość, a tego typu elementy świadczą jedynie o miernej technice i braku pomysłu na historię.

Oglądając Kick trudno nie zadawać sobie pytania jak to się stało, że, po przeczytaniu tak marnego scenariusza, ktoś nie tylko postanowił ten film sfinansować i wyreżyserować, ale zdołał także namówić aktorów do wcielenia się w tak płaskie postaci. Dzieła nie ratuje nawet muzyka, piosenki bowiem pojawiają się bez żadnego uzasadnienia, a i choreografia pozostawia wiele do życzenia. A jednak okazuje się, że film ten został w Indiach przyjęty entuzjastycznie, co skłania do dosyć ponurej refleksji, że kino powoli zaczyna zataczać krąg i powraca do swoich początków, kiedy służyło przede wszystkim prymitywnej rozrywce. Pozostaje mieć nadzieję, że ci, dla których Kick będzie pierwszym zetknięciem z popularnym kinem Indii, nie zrażą się do Bollywoodu i sięgną także po inne dzieła, chociażby po obraz Fanaa (Kunal Kohli, 2006), który również kręcono w Polsce ze znacznie lepszym rezultatem. Być może także kolejny przyjazd filmowców z Bombaju nad Wisłę zaowocuje dziełem godnym większej uwagi.

[ tekst: Tatiana Szurlej ]

W Polityce prywatności dowiedz się więcej o sposobie i zakresie przetwarzania Twoich danych osobowych oraz o celu używania cookies.

Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.