Holi - teczowe święto wiosny

Dzień po pełni księżyca w miesiącu Phalgun (najczęściej marzec), Indie ogarnia szaleństwo kolorów. Wyrzucane pełnymi garściami chmury barwnego pyłu unoszą się ku niebu i opadają na ziemię zmieniając ją w paletę obłąkanego malarza. Indygo, krwista czerwień, lazurowy błękit, zieleń, akwamaryna, kanarkowa żółć, a nawet czerń, plamią i barwią ulice i przechodniów.

Leją się wiadra barwionej wody, rozbryzgują kolorowe kałuże. Z okien spadają wodne bomby zrobione z balonów i plastikowych worków. A ile przy tym wrzawy, radosnych pisków, gonitw!

Najlepiej ubrać się w stare ubrania, które potem będzie można z czystym sumieniem wyrzucić, gdyż barwniki są trudno nieusuwalne. Jeśli ktoś nie chce zostać dzieckiem tęczy, to niech lepiej nie wychyla nosa z hotelu. Dobrze jest ubrać się na biało, bo na tak przygotowanym „płótnie” powstają najładniejsze kolorowe kleksy. Kolorowi ludzie malują sobie twarze: na czerwono, czarno, niebiesko. Wyglądają jak demony, tylko w oczach mają figlarne ogniki, mówiące, że to jedno z najradośniejszych świąt na świecie: Holi, święto wiosny, zmartwychwstania i nowego życia. Tu i ówdzie słychać muzykę: rytmiczne, zachęcające do tańca bębny albo… bollywoodzkie hity. Knajpki są pełne. Uliczni sprzedawcy oferują tradycyjne słodkości, a czasem, nie całkiem już legalny, bhang i wzmocniony bhangiem thandai. Kolorowe bandy, uzbrojone w sproszkowane farby i szpryce z wodą, z biegiem dnia są na coraz większym rauszu, słychać śmiechy, śpiewy, radosne okrzyki. I tak cały dzień całe Indie toną w tęczy! Chlupocze kolorowe błoto, ludzie wyglądają jak nieboskie stworzenia, spod grubej warstwy koloru tylko zęby błyskają białym uśmiechem. Zwycięska wiosna, zanim objawi się kwiatami i świeżą zielenią pól, wybucha tęczą radości.

Jeśli ktoś wybiera się wczesną wiosną do Indii lub Nepalu, powinien koniecznie „zahaczyć” o tę datę i przeżyć coś naprawdę niezwykłego, swawolnego i dzikiego. Prawdziwego Holi nie da się zastąpić żadnym europejskim Holi Open Air. To tak, jakby chcieć zastąpić śnieg kulkami styropianu…

Jak Indie długie i szerokie, w każdym mieście, miasteczku i wiosce, od niepamiętnych czasów obchodzone jest Holi, jedno z najbardziej widowiskowych świąt Subkontynentu. Historia tego radosnego festiwalu kolorów sięga ponoć czasów aryjskich. Holi, zwane dawniej Holika, związane było z kultem płodności i szczęścia rodzinnego, choć tak naprawdę, nikt tego nie wie na pewno. Ale czy to takie ważne?

Istnieje wiele legend i mitów wyjaśniających pochodzenie Holi. W różnych regionach Indii wiązane jest ono z różnymi bogami, herosami i demonami.

Na północy Indii głównymi bohaterami Holi są: demoniczny król Hiranyakaśyapa, jego zła siostra Holika i pobożny syn Prahlad. Według legendy, zły król-demon pragnął pozbyć się wyrodnego syna, który nie chciał oddawać mu boskiej czci i nakazał swej siostrze wstąpić z nim na płonący stos. Holika posiadała dar chroniący ją od ognia, nie wiedziała jednak, że zaklęcie utrzymywało swoją moc jedynie wtedy, gdy wchodziła w ogień sama. Ta niewiedza kosztowała ją życie, a królewicza Prahlada ochronili bogowie. Zwyciężyło dobro.
Na południu Indii Holi wiązane jest z postacią Kriszny i jego pasterek, lub Kamadewy – boga miłości, który ośmielił się przerwać medytację wielkiego Śiwy posyłając wprost do jego serca miłosną strzałę. Ocalił zapomniany przez Boga świat i przypłacił to życiem. Został potem wskrzeszony z popiołów. Zwyciężyło dobro.
Holi to także święto upamiętniające zwycięstwo nad demonicami Putaną albo Dundhi. Zło jest wszechobecne i groźne, ale zawsze – zwycięża dobro.

Wszystkie opowieści i mity łączy właśnie to jedno – zwycięstwo dobra nad złem, światła nad ciemnością, kolorów życia nad szarością śmierci. A cóż może bardziej uosabiać światło, dobro i życie niż wiosna?
Holi, podobnie jak chrześcijańska Wielkanoc, niosąca z sobą zbliżone treści (zwycięstwo nad śmiercią, nowe życie, zmartwychwstanie), jest świętem ruchomym, ustalanym w oparciu o kalendarz księżycowy, który w Indiach ma dwa warianty: purnimanta i amanta. W tym pierwszym zaczynamy odliczanie czasu od pełni księżyca, a w drugim od jego nowiu. Bardziej popularna jest obecnie amanta, jednak data Holi wyznaczana jest według wiosennej pełni księżyca. W tym dniu kończy się stary rok księżycowy a zaczyna nowy, przynosząc ze sobą wiosnę, radość i beztroską zabawę.

Panu Bogu świeczkę…

Patrząc na to, co dzieje się na indyjskich ulicach w czasie Holi często zapominamy o tym, że jest to nie tylko festiwal kolorów, ale i ważne dla hinduistów święto religijne, oczyszczające z grzechów, niwelujące zło mijającego roku, przynoszące błogosławieństwo nowego życia.

W wigilię Holi Indie świętują ćchoti holi - rytuał palenia ognisk. Niektórzy przez cały rok gromadzą przeznaczone na święto drewno, z którego później ustawia się stos, im bardziej okazały, tym lepiej. Na stosie umieszcza się kukłę Holiki, która symbolizuje złą karmę i wszystko, co najgorsze w mijającym roku. Holika płonie w oczyszczającym ogniu i zaczyna się nowy cykl przyrody, nowe życie.

Dzieciaki szydzą z płonącej Holiki, biegają wokół płatając psikusy, a tak naprawdę… trochę się boją, bo Holika bywa utożsamiana z demonicą Dundhi, szczególnie nieprzyjazną dzieciom i, co tu ukrywać – chętnie je pożerającą.

Płoną więc ogniska na placach i skrzyżowaniach, na dziedzińcach i podwórzach. Dopełnieniem rytuału ognia jest recytacja starożytnych, pochodzących z Rigwedy, mantr odpędzających złe duchy i w ogóle wszelkie zło. Po pudży (pudża to, w hinduizmie i buddyzmie, nabożeństwo lub rytuał) ludzie zabierają ze sobą do domu święty ogień, który ma zapewnić rodzinie błogosławieństwo. Pozostały po ogniskach popiół jest skrzętnie zbierany, ma on bowiem właściwości oczyszczające ciało i umysł, dlatego niektórzy wierni smarują nim czoło, ramiona a nawet całe ciało.

Po raz kolejny obróciło się koło życia. Zamknął się jeden cykl i rozpoczął nowy. Wkrótce urodzą się cielęta, a pola pokryją złotym kwieciem rzepaku i gorczycy. Nadeszła wiosna.

…i diabłu ogarek, czyli hulaj dusza!

Właściwe Holi, to, które tak bardzo podoba się turystom, nie ma już tak bardzo religijnego charakteru, jest szaloną zabawą, której główny element stanowią wszystkie kolory tęczy w formie barwionej wody i sproszkowanych farb. Holi rozpoczyna się wczesnym rankiem, gdy tylko na ulicach pojawią się pierwsi nierozważni przechodnie, podniosą się stalowe żaluzje sklepików, a wpółdzikie psy ukryją się w mrocznych zakamarkach. Wtedy ulicami miast i wsi zaczynają władać kolorowe watahy młodzieży, w ciągu kilku chwil zmieniające świat w tęczową kałużę. Pełnymi garściami rozsypują wielobarwne sproszkowane farbki, nie szczędząc ani siebie, ani nikogo, kto wejdzie im w drogę. Biała odzież, w którą chętnie ubierają się ci, którzy chcą wziąć udział w zabawie, uwydatnia czerwone, zielone, żółte i błękitne kleksy, niestety, najczęściej niemożliwe do usunięcia. Ale to jest wkalkulowane w koszta świątecznej zabawy.

Dzieci zaopatrują się w mniejsze i większe szprycki zwane pichkari, napełniają je kolorową wodą i … dalejże na bogu ducha winnych „tubylców” i turystów! Jeśli nie mają „profesjonalnych” szprycek, zadowalają się balonami, albo plastikowymi workami wypełnionymi kolorową wodą i niczym bomby barwnej radości rzucają je w przechodniów. Nikt się przed tym specjalnie nie broni i nikt się nie obraża, bo holi to święto niewinnego wyuzdania, zapamiętania się w kolorowym szaleństwie, święto radosnych krzyków, pełnych udawanego przerażenia pisków, bolywoodzkich przebojów i dzikiego łomotania bębnów dholak.

Szaleństwo przemalowywania rzeczywistości ma różny stopień nasilenia w różnych miejscach Indii, wszędzie jednak dominuje kolor, a ludzie próbują bawić się najlepiej i najbardziej beztrosko jak potrafią. Strumieniami leje się thandai, tradycyjny napój na bazie mleka z całym mnóstwem przypraw, mielonych orzeszków i migdałów, często wzbogacony, jakby naturalnego haju było mało, bhangiem, naparem z kwiatów cannabis indica. Świętujący, zwłaszcza na północy, nie stronią też od alkoholu. Wiosennego szczęścia dopełniają tradycyjnie przygotowywane z okazji Holi specjały: słodkie pierożki, naleśniki, pikantne placuszki, słodkie pieczywo. Warto tych pyszności spróbować, bo ich smak i aromat są niepowtarzalne a ponadto… już na zawsze będą się kojarzyć z Indiami i z Holi.

Kolorowa i słodka rozpusta trwa do późnego popołudnia. Potem tęczowi ludzie zaczynają przytomnieć, trzeźwieć i udają się na świąteczną kolację do przyjaciół lub rodziny. Następnego dnia już tylko barwne plamy, resztki kolorowego błota, pył farbek na parapetach i liściach krzewów będą przypominać radosny amok Holi. Witaj wiosno! Oby ten rok był pełen błogosławieństw, oby obfitował w słodycz i oszczędził nam goryczy!

Eko-Holi
Indie to miejsce, gdzie ochrona środowiska naturalnego, a raczej tego, co z niego pozostało, jest problemem naprawdę palącym. Ekstensywna gospodarka rolna, bezprecedensowa wycinka lasów, nieumiarkowane stosowanie chemii, ponad miliard ludzi produkujących miliardy kubłów śmieci, deficyt wody, nastawione na szybki zysk fabryki i zdezelowane samochody wysyłające w powietrze kłęby spalin… Nic dziwnego, że światowi i rodzimi działacze proekologiczni co rusz wzywają do opamiętania. Robią to również w związku z szalonym świętowaniem Holi. Nawołują do zastąpienia masowo produkowanych barwników syntetycznych naturalnymi, wyrabianymi w domu z użyciem owoców i przypraw (burak, kurkuma, granat, liście henny itp.).

Zużycie drewna w wigilię wiosennego święta, w kraju, gdzie drewno jest artykułem drogim i deficytowym, również zakrawa na, delikatnie mówiąc, rozrzutność. Propozycja ekologów: róbmy mniejsze ogniska i umawiajmy się grupami, społecznościami – jedno centralne ognisko w mieście czy we wsi. Trzeci ważny element Holi, wiadra wody, na dodatek zabarwionej chemią, wylewane na ulice to również rozrzutność. Zrezygnujmy z wody, mówią ekolodzy, a przynajmniej ograniczmy jej użycie do symbolicznych małych pichkari…

Rozsądek podpowiada, że tak, że jak najbardziej, pokropmy się oszczędnie sokiem z marchewki i posypmy curry, zapalmy na wiejskim placu malutkie ognisko z chrustu i bawmy się ekologicznie…

Ale to trochę tak, jak z corocznym namawianiem do zrezygnowania z fajerwerków w Sylwestra, w naszym Zachodnim Świecie… Wiemy, że płoszą się ptaki, staruszkowie budzą się z krzykiem, a koty i psy umierają ze strachu wciśnięte pod kanapy i pod samochody. Ale przecież zaraz potem, no, może po kilku godzinach, gołębie wracają na rynki, staruszkowie zasypiają, koty zaczajają się na gołębie a psy wyłażą spod kanap… A człowiek bez przyzwolenia na odrobinę szaleństwa, rozrzutności i marnotrawstwa nie może być pełny, nie może być szczęśliwy. Karnawały zawsze wyznaczały cykl życia, pozwalały odreagować zgryzoty codzienności, zapomnieć o biedzie, problemach, życiowych opresjach. Szalone świętowanie to wentyl bezpieczeństwa chroniący nas przed szaleństwem prawdziwym. Święta od codzienności różnią się także tym, że nie zdarzają się co dzień. Przy całym szacunku dla planety Ziemi, zachowując umiar i rozsądek w dzień powszedni, pozwólmy sobie od czasu do czasu na odrobinę odświętnego szaleństwa. Cieszmy się chwilą, bo mija bezpowrotnie. Cieszmy się Holi.

Profani podkradają Holi.

Tak to już jest w tej naszej globalnej wsi, po której nowinki rozchodzą się błyskawicznie i, jeśli coś z jakiegoś powodu spodoba się ogółowi, natychmiast rozprzestrzenia się niczym zaraza. Czasem jest to zaraza bardzo pożyteczna, jak moda na bollywoodzkie filmy, a zwykle jest to zaraza niegroźna, jak bez mała cały świat tańczący gangnam style na powitanie 2013 roku. Wymiana kulturowa odbywa się błyskawicznie, według nieprzewidywalnych i niewytłumaczalnych zasad i schematów. Za tym wszystkim stoi tajemniczy i wszechmocny Internet, ale i inne drogi komunikacji międzykulturowej, wśród których miejsce poczesne wciąż zajmują podróże. Tak czy inaczej, kultury przenikają się i zapożyczają od siebie wzajemnie to i owo, a nawet więcej. Inna sprawa, czy te zapożyczenia stają się istotnym elementem kultury przyswajającej, czy też są po prostu opadem kulturowym, karykaturą a w najlepszym razie namiastką pierwowzoru.

Od jakiegoś czasu w kulturze Zachodu zagościło Holi. Przybrało nazwę Holi Open Air Festival i w tej formie zawitało także do Polski. „Świętowano” już w Poznaniu i w Warszawie. Holi w wydaniu białych profanów to impreza na wolnym powietrzu, z didżejem, tańcem i głośną muzyką. Uczestnicy zabawy, a jakże, często ubrani na biało, obrzucają się kolorowymi proszkami i rytmicznie podrygują. W porównaniu do berlińskiego holi z 2012 roku, na którym było prawdziwe szaleństwo koloru, te w Polsce wypadają raczej blado.

Zachodnie holi zaczerpnęło z indyjskiego pierwowzoru jedynie kolorowe proszki. Zniknął cały kontekst religijny, a nawet tradycyjny – zachodnie holi odbywa się o dowolnej porze roku (ostatni taki festiwal w Warszawie odbył się we wrześniu), nie jest już więc dłużej świętem wiosny. Holi stało się pretekstem do tańca i zabawy. Można się oburzyć. Trzeba się pogodzić. Kolorowy proszek z Indii opadł w formie opadu kulturowego na cywilizację Zachodu. Dlaczego właśnie to, a nie inne święto? Bo jest atrakcyjne, bo, odarte z pierwotnego znaczenia, jest wystarczająco absurdalne, beztroskie i głupie, by przyciągnąć młodzież. Niech się bawią. W swoich białych T-shirtach, w maseczkach na buziach. Niech sobie podrygują i sypią ile wlezie kolorowych proszków. Skoro sprawia im to radość. Święto ma przecież służyć radości. Ale to trochę tak, jakby malować we wrześniu pisanki, albo topić marzannę w maju…
Prawdziwe Holi jest ciągle w Indiach. Tam kolory są bardziej jaskrawe i bardziej prawdziwe, bo podświetlone płomieniem rytualnych ognisk i spuścizny duchowej. Tam Holi smakuje zupełnie inaczej.

 

W Polityce prywatności dowiedz się więcej o sposobie i zakresie przetwarzania Twoich danych osobowych oraz o celu używania cookies.

Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.